Ponoć oparte na faktach (może nawet autentycznych...)
Rzecz się dzieje na budowie, gdzieś na Rzeszowszczyźnie. Od jakiegoś czasu weszły przepisy o szkoleniach BHP i robotnicy przymusowo dwa razy w roku byli szkoleni. Jak to na szkoleniach, dużo gadania wykładowcy, mało pytań od "publiczności", część przysypia, inni myślą o dupie Maryny...
W końcu szkolenie z ochrony przeciwporażeniowej skończyło się, robotnicy znudzeni rozchodzili się na stanowiska, palili papierosy, rozmawiali, śmiali się... wiadomo.
Jeden z nich włączył betoniarkę i złapał się za takie koło do przechylania tej gruszki do wylewania betonu do taczki. Ponieważ przez całe szkolenie drażnił go mały kamyk w gumiaku, podniósł tą nogę tak, żeby wytrząsnąć ten kamyk bez zdejmowania buta. Musiał mieć z tym jakiś problem, bo trząsł tym butem dłuższą chwilę, nawet złapał się drugą ręką żeby lepiej utrzymać równowagę. Podobno wkurzony zaczął charczeć przez zęby jakieś przekleństwa pod adresem intruza w bucie, że jego najlepszy kolega który był do tej pory odwrócony tyłem obejrzał się i zbladł. Zareagował tak błyskawicznie, że nikt nie wiedział co się święci: złapał jakiś drąg czy deskę i tak walnął kolegę w okolicach jego zgiętych łokci, że połamał mu obie ręce.
Facet był święcie przekonany, że kolegę z którym wypił na budowach morze wódki, poraził prąd i fumfel zaraz zginie, a na szkoleniu mówili, żeby w żadnym wypadku nie dotykać porażonego, bo ratownika też prąd kopnie. Trzeba za wszelką cenę oderwać ofiarę od urządzenia. Dopiero gdy zbiegli się kierownicy, majstrowie i reszta białych kasków, poszkodowany wyjąc z bólu wydusił z siebie, że to kamyk w bucie, a nie prąd go poraził...
Ponoć "rażony" i "bohater" pozostali przyjaciółmi, ale już więcej razem nie pili. Uczynnego kolegę uratował fakt, że poprzedniego dnia kierownik wszystkim kazał przyjść trzeźwym i nie spożywać przed i podczas szkolenia, bo mogą sprawdzać alkomatem. Inaczej poszedłby siedzieć...
Odpowiedz
Zmodyfikowano
1 raz.
Ostatnia modyfikacja:
8 maja 2015 o 0:11
@smuga50: Słyszałem tą historię w wersji, że jeden dla żartu udawał porażenie prądem przy betoniarce, a drugi chcąc go uratować walnął po łapach łopatą. Efekt ten sam - dwie łapy w gipsie. W dzisiejszych czasach musieli ją przerobić na wersję z BHP, bo dzisiaj ludzie nie znają żadnych podstaw bezpieczeństwa i nikt by nie zrozumiał dlaczego użyto drewnianego przedmiotu, zamiast gościa odepchnąć.
Odpowiedz
Zmodyfikowano
1 raz.
Ostatnia modyfikacja:
8 maja 2015 o 13:59
Ponoć oparte na faktach (może nawet autentycznych...) Rzecz się dzieje na budowie, gdzieś na Rzeszowszczyźnie. Od jakiegoś czasu weszły przepisy o szkoleniach BHP i robotnicy przymusowo dwa razy w roku byli szkoleni. Jak to na szkoleniach, dużo gadania wykładowcy, mało pytań od "publiczności", część przysypia, inni myślą o dupie Maryny... W końcu szkolenie z ochrony przeciwporażeniowej skończyło się, robotnicy znudzeni rozchodzili się na stanowiska, palili papierosy, rozmawiali, śmiali się... wiadomo. Jeden z nich włączył betoniarkę i złapał się za takie koło do przechylania tej gruszki do wylewania betonu do taczki. Ponieważ przez całe szkolenie drażnił go mały kamyk w gumiaku, podniósł tą nogę tak, żeby wytrząsnąć ten kamyk bez zdejmowania buta. Musiał mieć z tym jakiś problem, bo trząsł tym butem dłuższą chwilę, nawet złapał się drugą ręką żeby lepiej utrzymać równowagę. Podobno wkurzony zaczął charczeć przez zęby jakieś przekleństwa pod adresem intruza w bucie, że jego najlepszy kolega który był do tej pory odwrócony tyłem obejrzał się i zbladł. Zareagował tak błyskawicznie, że nikt nie wiedział co się święci: złapał jakiś drąg czy deskę i tak walnął kolegę w okolicach jego zgiętych łokci, że połamał mu obie ręce. Facet był święcie przekonany, że kolegę z którym wypił na budowach morze wódki, poraził prąd i fumfel zaraz zginie, a na szkoleniu mówili, żeby w żadnym wypadku nie dotykać porażonego, bo ratownika też prąd kopnie. Trzeba za wszelką cenę oderwać ofiarę od urządzenia. Dopiero gdy zbiegli się kierownicy, majstrowie i reszta białych kasków, poszkodowany wyjąc z bólu wydusił z siebie, że to kamyk w bucie, a nie prąd go poraził... Ponoć "rażony" i "bohater" pozostali przyjaciółmi, ale już więcej razem nie pili. Uczynnego kolegę uratował fakt, że poprzedniego dnia kierownik wszystkim kazał przyjść trzeźwym i nie spożywać przed i podczas szkolenia, bo mogą sprawdzać alkomatem. Inaczej poszedłby siedzieć...
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 8 maja 2015 o 0:11
@smuga50: Takie są skutki niepicia na budowie. Rasowy budowlaniec na trzeźwo traci trzeźwość umysłu.
Odpowiedz@smuga50: Słyszałem tą historię w wersji, że jeden dla żartu udawał porażenie prądem przy betoniarce, a drugi chcąc go uratować walnął po łapach łopatą. Efekt ten sam - dwie łapy w gipsie. W dzisiejszych czasach musieli ją przerobić na wersję z BHP, bo dzisiaj ludzie nie znają żadnych podstaw bezpieczeństwa i nikt by nie zrozumiał dlaczego użyto drewnianego przedmiotu, zamiast gościa odepchnąć.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 8 maja 2015 o 13:59
@primekx: ja słyszałem już z 5 wersji, ale ta wydała mi się najbardziej rozwinięta i godna podzielenia się nią...
Odpowiedz@smuga50: Fakty same w sobie są autentyczne.
Odpowiedz@maksymilian2503: a są fakty nieautentyczne...?
Odpowiedzale by miał banię, gdyby obudził się w trakcie lotu.
OdpowiedzA imię to pewnie miał jakoś na 'J', skoro umarł i się ocknął.
Odpowiedz"Przewrócił się i umarł" ale przeżył, bo to tylko cukrzyca była
OdpowiedzCiekawe ilu takich, którzy na budowach spadli z wysokości, zostało zrzuconych przez tak właśnie uczynnych kolegów...
Odpowiedz