Takim samym nakładem pracy można wyprodukować 10kg białka roślinnego co 1kg zwierzęcego.
Moglibyśmy też zapomnieć o globalnym ociepleniu, bo CO2 to pikuś przy metanie z produkcji zwierzęcej.
Ogólnie świat wegański byłby skrawkiem utopii, ale i tak nie planuję rezygnacji z mięska.
@Maquabra: Tak mnie wku*wia zawsze jak ktoś pisze fakty i dostaje minusy. Wpierdzielam mięso jak poje*any, ale nie będę dopasowywał faktów do swoich poglądów.
Jest jeszcze opcja, że zamiast na dźwięk wystrzału wypuszczać te miliardy zwierzyny po prostu przestałoby się je hodować, a co za tym idzie rozmnażać i w ten sposób wygasić ich populację, co skądinąd byłoby naturalną koleją rzeczy takiej legislacji. Wtedy ten - jakkolwiek dość mocno absurdalny - łańcuch wydarzeń by nie zaistniał. Mnie osobiście frapuje inny paradoks wegetariańskich miłośników zwierząt, który łączy się z tym, co napisałem powyżej. Mianowicie prawny zakaz spożywania zwierząt sprawiłby, że przestałyby się one rodzić. I nie wiem jak wegetarianie, ale ja jednak wolałbym się urodzić, przeżyć całe życie na zielonej trawce i pod błekitnym niebem, a następnie zostać zjedzonym, niż nigdy się nie urodzić i nie doświadczyć tego wszystkiego.
@wroblitz: Zielona ławka i błękitne niebo? Pewnie jeszcze masaże dla odstresowania?
Gdybym miał być kurą spędzającą całe życie w klatce i jedzącą własne odchody lub świnią stojącą w metalowym boksie, gdzie nawet nie mógłbym się obrócić, to zdecydowanie wolałbym się nigdy nie narodzić i nie przeżywać przez całe życie gehenny.
Życie zwierząt hodowlanych wcale nie wygląda tak, jak to przedstawiłeś. Ich cała egzystencja to jedno wielkie pasmo bólu.
No a ta straszliwa sekwencja zdarzeń z demota świadczy wyłącznie o tym, że wymyślił ją jakiś dzieciak nie mający pojęcia o ekonomii. Prawie popytu i podaży.
@gramin: Zapewne będzie to dla Ciebie sporym zaskoczeniem, ale istnieją takie hodowle, w których krowy są masowane (np. w przypadku wołowiny Kobe). Tak czy owak to naturalnie przykład będący sporym odchyłem od ogólnej normy. Niemniej jednak wydaje mi się, że przytoczona przez Ciebie egzystencja składająca się jedynie z nieustającego bólu i jedzenia własnego gówna bez możliwości najmniejszego poruszania się też nią jest. Nawet w przypadku hodowli kur mamy przecież do czynienia z czymś takim jak free range, a widok krów czy owiec pasących się na tej zielonej łące (nie mylić z zieloną ławką) też nie jest odpowiednikiem zobaczenia Yeti, tylko raczej hodowlaną normą. Nie zrozum mnie źle - nie neguję tego, że zwierzęta hodowlane są traktowane w kapitalistycznie bezwzględny sposób (zdarzyło mi się nawet obejrzeć "Earthlings"), ale nie możemy też ich egzystencji mierzyć swoją własną (vide: "Gdybym miał spędzić całe życie w klatce i jeść własne odchody"), bo i potrzeby mają one znacznie mniejsze od tych naszych i jestem pewien, że w odpowiedniku swojej piramidy Maslowa i tak nierzadko zachodzą wyżej niż większość z nas. Oczywiście masz pełne prawo zapatrywać się na to inaczej i ten dodatkowy komentarz bynajmniej nie ma na celu odwiedzenie Cię od Twoich poglądów - chciałem nim jedynie doprecyzować to, co miałem na myśli. I w sumie to nie wiem, czy zostało to osiągnięte, więc pozwól, że na sam koniec tego przydługiego komentarza posłuże się nieco utopijnym przykładem. Załóżmy, że istnieją wyłącznie hodowle, w których z największą starannością dba się o zwierzęta. Mają one zapewnione najlepsze pożywienie, mnóstwo miejsca, opiekę weterynaryjną, regularne kąpiele, a nawet wspomniane masaże. Umierają wyłącznie ze starości i z szerokim uśmiechem na swych pyskach. A teraz załóżmy, że całym tym utopijnym światem zarządzaną wegetarianie. Co się dzieje? Ano, pomijając już wszelkie niekorzystne zmiany w mechaniźmie rynkowym, co nie jest przedmiotem tej dysputy, populacja zwierząt hodowlanych drastycznie się zmniejsza, więc - jakkolwiek jest to zachowanie powodowane miłością i troską o zwierzęta - na dobrą sprawę obraca się przeciwko nim. I ten właśnie paradoks chciałem wykazać w swoim pierwotnym komentarzu.
Co w tym mistrzowskiego?
Odpowiedz@Kasardas: Nic. To jest normalna rozmowa dwojga ludzi i też się zastanawiam, co to robi na głównej.
Odpowiedz@Kasardas: Niby nic, ale pomysł na film serio zajebisty :)
OdpowiedzTakim samym nakładem pracy można wyprodukować 10kg białka roślinnego co 1kg zwierzęcego. Moglibyśmy też zapomnieć o globalnym ociepleniu, bo CO2 to pikuś przy metanie z produkcji zwierzęcej. Ogólnie świat wegański byłby skrawkiem utopii, ale i tak nie planuję rezygnacji z mięska.
Odpowiedz@Maquabra: Tak mnie wku*wia zawsze jak ktoś pisze fakty i dostaje minusy. Wpierdzielam mięso jak poje*any, ale nie będę dopasowywał faktów do swoich poglądów.
Odpowiedz@LichMcKnee: To jest internet. Mądrzy są w nim gnojeni i minusowani, by głupi poczuli się lepiej.
OdpowiedzJest jeszcze opcja, że zamiast na dźwięk wystrzału wypuszczać te miliardy zwierzyny po prostu przestałoby się je hodować, a co za tym idzie rozmnażać i w ten sposób wygasić ich populację, co skądinąd byłoby naturalną koleją rzeczy takiej legislacji. Wtedy ten - jakkolwiek dość mocno absurdalny - łańcuch wydarzeń by nie zaistniał. Mnie osobiście frapuje inny paradoks wegetariańskich miłośników zwierząt, który łączy się z tym, co napisałem powyżej. Mianowicie prawny zakaz spożywania zwierząt sprawiłby, że przestałyby się one rodzić. I nie wiem jak wegetarianie, ale ja jednak wolałbym się urodzić, przeżyć całe życie na zielonej trawce i pod błekitnym niebem, a następnie zostać zjedzonym, niż nigdy się nie urodzić i nie doświadczyć tego wszystkiego.
Odpowiedz@wroblitz: Zielona ławka i błękitne niebo? Pewnie jeszcze masaże dla odstresowania? Gdybym miał być kurą spędzającą całe życie w klatce i jedzącą własne odchody lub świnią stojącą w metalowym boksie, gdzie nawet nie mógłbym się obrócić, to zdecydowanie wolałbym się nigdy nie narodzić i nie przeżywać przez całe życie gehenny. Życie zwierząt hodowlanych wcale nie wygląda tak, jak to przedstawiłeś. Ich cała egzystencja to jedno wielkie pasmo bólu. No a ta straszliwa sekwencja zdarzeń z demota świadczy wyłącznie o tym, że wymyślił ją jakiś dzieciak nie mający pojęcia o ekonomii. Prawie popytu i podaży.
Odpowiedz@gramin: Zapewne będzie to dla Ciebie sporym zaskoczeniem, ale istnieją takie hodowle, w których krowy są masowane (np. w przypadku wołowiny Kobe). Tak czy owak to naturalnie przykład będący sporym odchyłem od ogólnej normy. Niemniej jednak wydaje mi się, że przytoczona przez Ciebie egzystencja składająca się jedynie z nieustającego bólu i jedzenia własnego gówna bez możliwości najmniejszego poruszania się też nią jest. Nawet w przypadku hodowli kur mamy przecież do czynienia z czymś takim jak free range, a widok krów czy owiec pasących się na tej zielonej łące (nie mylić z zieloną ławką) też nie jest odpowiednikiem zobaczenia Yeti, tylko raczej hodowlaną normą. Nie zrozum mnie źle - nie neguję tego, że zwierzęta hodowlane są traktowane w kapitalistycznie bezwzględny sposób (zdarzyło mi się nawet obejrzeć "Earthlings"), ale nie możemy też ich egzystencji mierzyć swoją własną (vide: "Gdybym miał spędzić całe życie w klatce i jeść własne odchody"), bo i potrzeby mają one znacznie mniejsze od tych naszych i jestem pewien, że w odpowiedniku swojej piramidy Maslowa i tak nierzadko zachodzą wyżej niż większość z nas. Oczywiście masz pełne prawo zapatrywać się na to inaczej i ten dodatkowy komentarz bynajmniej nie ma na celu odwiedzenie Cię od Twoich poglądów - chciałem nim jedynie doprecyzować to, co miałem na myśli. I w sumie to nie wiem, czy zostało to osiągnięte, więc pozwól, że na sam koniec tego przydługiego komentarza posłuże się nieco utopijnym przykładem. Załóżmy, że istnieją wyłącznie hodowle, w których z największą starannością dba się o zwierzęta. Mają one zapewnione najlepsze pożywienie, mnóstwo miejsca, opiekę weterynaryjną, regularne kąpiele, a nawet wspomniane masaże. Umierają wyłącznie ze starości i z szerokim uśmiechem na swych pyskach. A teraz załóżmy, że całym tym utopijnym światem zarządzaną wegetarianie. Co się dzieje? Ano, pomijając już wszelkie niekorzystne zmiany w mechaniźmie rynkowym, co nie jest przedmiotem tej dysputy, populacja zwierząt hodowlanych drastycznie się zmniejsza, więc - jakkolwiek jest to zachowanie powodowane miłością i troską o zwierzęta - na dobrą sprawę obraca się przeciwko nim. I ten właśnie paradoks chciałem wykazać w swoim pierwotnym komentarzu.
OdpowiedzAutor tego demota nie chodził chyba na ekologię i nie zna słowa "koewolucja".
OdpowiedzTo nie zatrudniajcie di Caprio.
Odpowiedz