Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Mistrzowie.org

Pokaż menu
Szukaj

Suszarki

Dodaj nowy komentarz
avatar allahuwonsz
6 6

takie czasy... ktoś za głupotę musi odpowiedzieć, a że głupol jest pielęgnowany i chroniony w swojej głupocie - to beknął bystrzak co na cudzej niewymuszonej głupocie się wzbogacił. Cały myk by nie wsadzili sprzedawcy do więzienia polega na tym, by głupol po otrzymaniu towaru nie był świadomy że przepłacił / wyr%chany. Najlepiej by się wręcz cieszył ze swojego Iphona za trzy koła.

Odpowiedz
avatar olgaah
1 5

Ja też nie rozumiem tych ofiar "oszustów". Masz sklep, kupujesz ziemniaki hurtem po 1 zł za kilo, sprzedajesz detalicznie po 3 zł i to nie jest oszustwo tylko handel. Tymczasem jak ktoś kupuje gary po 500 złotych za komplet, po czym sprzedaje je kretynom na pokazie po 5000 to już oszust. Zlatuje się "Uwaga", "Interwencja" i inne badziewia, pokazują zapłakane staruszki. No serio jaka to jest różnica?

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-1 1

@olgaah: Zgadzam się z Tobą, że za własną głupotę ludzie powinni płacić. Aczkolwiek cały myk polega na tym, że istnieje szereg przepisów dotyczących uczciwej konkurencji, ochrony praw konsumenta i tego typu rzeczy. I w momencie, gdy się na czyjejś głupocie zarobi zbyt dużo, można te przepisy naruszyć. W dużym uproszczeniu całość się sprowadza do tego, że jako sprzedająca osoba możesz narzucić marżę by mieć swój zysk, ale jednocześnie nie wolno wprowadzać ci klienta w błąd swoją ofertą. I pytanie brzmi gdzie leży ta magiczna granica między uczciwym zyskiem a naciąganiem. A to już może np. zależeć od tego, kto ma odpowiednio dobrych prawników po swojej stronie.

Odpowiedz
avatar wroblitz
2 2

Różnic jest kilka, @olgaah: Przede wszystkim przestępstwem nie jest sama sprzedaż produktu po jakiejś tam cenie. W tego typu przypadkach stawianym zarzutem jest ten z art. 286 kk, czyli oszustwo, którego to istotną częścią składową jest kodeksowe "wprowadzenie w błąd". Ciężko o nim mówić w przytoczonym przez Ciebie ziemniaczanym przykładzie, natomiast w tym, który widzimy powyżej już dość łatwo można zauważyć, że taki opis produktu może w niego wprowadzać (zwłaszcza osoby starsze, nieporadne życiowo, czy po prostu mniej bystre, a tacy ludzie też mają prawo być konsumentami). Jednocześnie ciężko dopatrzyć się jakiegokolwiek innego celu takiego opisu. Ładnych już parę lat temu dość popularna była sprzedaż na portalach aukcyjnych zdjęć produktów, których to opis oraz cena budziły przekonanie, że oferowany jest dany przedmiot, a nie jego fotografia. Przekonanie to dodatkowo potęgował fakt umieszczania ofert w dziale odpowiadającym produktowi (np. motoryzacja), a nie zdjęciu (fotografia / kolekcjonerstwo). Jeśli idzie o garnki, to sprawa jest jeszcze bardziej złożona, bo tam cały proceder zaczyna się już na poziomie rekrutacji klienteli. Celowo wybierane na nią są osoby starsze, które to otrzymują telefon od telemarketera z zaproszeniem na bezpłatne zabiegi medyczne w ramach nieistniejącej ogólnopolskiej akcji. Widzisz chyba różnicę i bijące z tego "wprowadzenie w błąd"? Do tego dochodzi jeszcze szereg innych kwestii: używanie sprzecznych z prawem weksli, ograniczanie prawa rękojmi, utrudnianie zwrotu towaru czy brak kopi dokumentów dla klienta. Podsumowując, problem nie polega na sprzedaży produktu po jakiejś tam cenie, czy też tym, ile sprzedawca na takiej sprzedaży zarabia, tylko na wprowadzaniu kupującego w błąd (oszukiwaniu go).

Odpowiedz
Udostępnij