Pracowałam kiedyś na zmianach 12-godzinnych. Najlepsze wspomnienie z tego okresu, to gdy po przepracowanych nockach weekendowych szliśmy teamem na piwko mijając smutnych ludzi idących do pracy. W ich oczach wyglądaliśmy na chlejusów, a my po prostu zaczynaliśmy właśnie nasz weekend. W poniedziałek. O 6 rano.
Pracowałam kiedyś na zmianach 12-godzinnych. Najlepsze wspomnienie z tego okresu, to gdy po przepracowanych nockach weekendowych szliśmy teamem na piwko mijając smutnych ludzi idących do pracy. W ich oczach wyglądaliśmy na chlejusów, a my po prostu zaczynaliśmy właśnie nasz weekend. W poniedziałek. O 6 rano.
Odpowiedz