Słyszałem kiedyś od znajomego weterynarza, że na studiach, w akademiku, mieli skalę przydatności do spożycia nazwaną DGK - Dni Głodówki Kota. Jako że w akademikach weterynarii mogli, a nawet musieli, trzymać zwierzęta, to tak sprawdzali czy coś się nadaje do spożycia: dawali to kotu i jeśli zjadł od razu, to było dobre. Jak po 1 czy 2 dniach głodówki zjadł, to było jeszcze znośne. Jak nawet po 3 dniach głodówki nie chciał ruszyć, to już było uznawana za nie nadające sie do spożycia.
Nie lepiej żonie dać?
OdpowiedzSłyszałem kiedyś od znajomego weterynarza, że na studiach, w akademiku, mieli skalę przydatności do spożycia nazwaną DGK - Dni Głodówki Kota. Jako że w akademikach weterynarii mogli, a nawet musieli, trzymać zwierzęta, to tak sprawdzali czy coś się nadaje do spożycia: dawali to kotu i jeśli zjadł od razu, to było dobre. Jak po 1 czy 2 dniach głodówki zjadł, to było jeszcze znośne. Jak nawet po 3 dniach głodówki nie chciał ruszyć, to już było uznawana za nie nadające sie do spożycia.
OdpowiedzU mnie w domu też była taka praktyka, z tą różnicą że nie wyrzucało się jedzenia. Ojciec zjadał.
OdpowiedzWtedy to nawet kiełbasy Lisieckiej bym nie jadł.
Odpowiedz