Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Mistrzowie.org

Pokaż menu
Szukaj

Przedmiot

Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Loganesko
2 2

W której pracy? :D Tylko proszę mi tu z polityką nie wyjeżdżać.

Odpowiedz
avatar Zelbet
0 0

Aszdziennik zdradza pomysły swojego właściela, znanego mobbera? ;)

Odpowiedz
avatar Yalava293
0 2

Powiedzmy sobie szczerze, żadna praca nie jest idealna, ale i tak o wiele lepiej jest wstać rano do roboty, niż wstawać rano do szkoły, siedzieć tam 8 (teraz jeszcze więcej) godzin, wrócić do domu wykończonym, siedzieć drugie 8 godzin nad nikomu niepotrzebnymi absurdami, o które nawet w krzyżówkach nie pytają i jeszcze w większości przypadków mieć "wszechwiedzących" rodziców, którzy o współczesnej szkole nie mają pojęcia, natomiast mają tylko wymagania. "A co dostał Piotr?", "A ty nie jesteś wszyscy!", "4? Tylko 4? A czemu nie 5?" - klasyka. Z mojego doświadczenia, podstawówka to był dramat, gimnazjum to był dramat, liceum to była kombinacja dwóch poprzednich dramatów, a studia (magisterka) to już było niemal nie do przeskoczenia. Cieszę się, że to już za mną. A praca? Wszystko zależy, ale do pracy chodzi się na 8 godzin dziennie, po pracy jest czas na zajęcie się swoimi sprawami lub innymi obowiązkami i dochodzi jeszcze do tego wypłata. Wiadomo, że jedni zarabiają więcej, drudzy mniej, ale w szkole za to nie zarabia się w ogóle, plus jeszcze trzeba co roku wydawać na nowe przybory i korepetycje, bo sama szkoła najczęściej nie wystarcza. Niby są jakieś stypendia, ale te kwoty są śmieszne. Koniec końców, szkoła nie zapewnia nic, najwyżej często odbiera. Dlatego młody człowiek nie powinien w ogóle inwestować w szkołę i oceny, tylko w realne umiejętności, bo tylko o to pytają podczas rozmów kwalifikacyjnych, reszta jest bez znaczenia.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
2 2

@Yalava293: Wybacz, ale nie zgodzę się z Tobą. Mnie wiele razy wiedza szkolna przydała się w krzyżówkach z gazet.

Odpowiedz
avatar Maquabra
0 0

@Yalava293: Współczuję doświadczeń. Wiele zależy do tego, gdzie trafisz. A to nie jest przypadek. O wszystkim decydujesz koniec końców TY - to kim jesteś ty i twoi rodzice. Jako dzieciak, biedny tak, że nie stać mnie było na wycieczki klasowe, interesowałem się paroma rzeczami (m.in. angielski i matematyka, potem astrofizyka). I byłem w nich dobry. Zaowocowało to angażem do takiej specjalnej klasy językowej zorganizowanej pilotażowo przez moje miasto. Nie dość, że trafiłem tam na nauczycieli z prawego końca krzywej zayeahbistości (średniomiasteczkowej, ale zawsze), to jeszcze w klasie miałem zupełnie inne towarzystwo, niż większość rówieśników. Jak klasa jechała na wycieczkę, ja szedłem na lekcje do "zwykłych" klas i był dramat, chociaż znałem tam większość osób. Normalnie zoo, które pewnie jest twoim jedynym doświadczeniem. Liceum mogłem sobie w zasadzie wybrać dowolne, chociaż wtedy jeszcze były egzaminy. Poszedłem do lokalnego "prestiżowego", głównie dlatego, że blisko, a na daleko kasy nie miałem. No i ogólnie było dobre, a do tego miało świetny poziom matematyki i fizyki. Ze studiami trochę zawaliłem, ale bardzo szybko zrobiłem tam sobie autonomię: własne koło naukowe, z którym jeździłem po całym kraju i robiłem super rzeczy, które sam projektowałem, potem (społeczna) asystentura na mojej katedrze. 50% ludzi było tam z przypadku. Przyszli po papier. Tracili czas. Podobnie połowa wykładowców. Do własnej promotorki na zajęcia nie chodziłem, bo była tępą dzidą (dlaczego była moją promotorką, to długa i smutna historia). Na tyle tępą, że na obronie zapytała mnie, dlaczego na jej zajęcia nie chodziłem. Odpowiedziałem. Ze szczegółami. Pozdrowienia, pani Gosiu. Pamiętam też moje zajęcia z trochę tylko młodszymi ode mnie dzieciakami skażonymi pierwszymi latami gimnazjów, gdzie produkowano ludzi o podejściu takim właśnie, jak twoje. Ta ich porażająca niesamodzielność i traktowanie studiów wyższych jak przedszkola śni mi się po nocach do dzisiaj. Widzisz, szkoła to narzędzie, możliwości. Po twoim wpisie widzę, że jesteś takim typowym polakiem, który przychodzi, siada i czeka, aż ktoś go oświeci. Jak jakiś nauczyciel zacznie promieniować, wałkować czy uj wie co jeszcze i pan polak łaskawie przyjmie te jego wysiłki. Tak to nie działa. Z takim nastawieniem masz to, co masz. A takich jak ty jest większość. Do niedawna miałem taki zwyczaj, że jak jakiś polak czegoś nie wiedział, nie rozumiał czy po prostu bredził, to przynosiłem mu podręcznik z liceum albo nawet z podstawówki, gdzie cały "trudny" temat był wyłożony (po przeprowadzce książki szlag trafił). Po oczywiście uprzednim "takie coś to powinno było być w szkole, kurła, a nie te głupoty do krzyżówek". Czy to prawo, biologia, historia, ocieplenie klimatu, antybiotyki, szczepionki, DNA - wiesz, to co dla ciebie jest przydatne tylko do krzyżówek, a dla mnie jest to fundament świata, w którym żyję. Okazuje się, że gdyby tylko ciemny lud uważał w podstawówce na lekcjach, a nie myślał o dudzie Maryny, żylibyśmy w zupełnie innym świecie. Bez płaskoziemców, antyszczepionkowców, madek żądających antybiotyków na katar, ludzi nie potrafiących ogarnąć, jak działają maseczki covidowe, gazy cieplarniane czy promieniowanie jonizujące i niejonizujące. Można pomarzyć o lepszym świecie. Skandynawia już go ma. Australia i Nowa Zelandia są blisko, Austria też. W Niemczech i w Szwajcarii jest całkiem nieźle, w Kanadzie, w Japonii i w Korei. U nas niestety podstawowa wiedza to dalej jest coś, co przeciętnemu kowalskiemu przydaje się co najwyżej do krzyżówek. Smutne, ale jakoś mnie to już od dawna ani nie dziwi, ani nawet nie rusza. Tylko efekty takiej mentalności bolą w zęby.

Odpowiedz
Udostępnij