Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Mistrzowie.org

Pokaż menu
Szukaj

Ciepły dzień

Dodaj nowy komentarz
avatar Trusi125
-4 8

Trochę tego nie rozumiem. Może być albo globalne ocieplenie albo oziębienie...czy ludzie uważają że klimat będzie przez wieki cały czas taki sam ?? Gdyby było " globalne oziębienie" to walczyli by z tym tak samo mocno jak z ociepleniem ...

Odpowiedz
avatar aletuciemno
-1 5

@Trusi125 tak, z oziębieniem ludzie walczyliby tak samo Chodzi o szybką zmianę klimatu na mniej wygodny, a spowodowane jest to przemysłem (może klimat zmienia się sam, ale nie tak gwałtownie). Może ci się wydawać, że 2 czy 3 stopnie to niewiele, ale to już szacunki z założeniem że ludzie z tym ociepleniem walczą, gdyby wszystko było po staremu to byłoby jeszcze ciepłej. A mówimy o średniej, czyli 2 stopnie nie oznacza że każdy dzień byłby wszędzie cieplejszy o 2 stopnie.

Odpowiedz
avatar Glaurung_Uluroki
0 4

@aletuciemno: O jakich dwóch stopniach piszesz? Kiribati miało zatonąć w 2018 roku "z powodu podnoszenia się poziomu oceanów" i nie zatonęło. Błędem jest branie paroletnich cykli i tworzenie na ich podstawie prognozy opartej o wykładniczy przyrost zmian. To bzdura. Wciąż nie osiągnęliśmy średniej temperatury ŚOK, a np. za Imperium Rzymskiego w Palatynacie nie było mrozów - w ogóle. Znasz jakieś wiążące pomiary temperatury wnętrza Grenlandii czy Środkowego Pacyfiku sprzed pięćdziesięciu lat? To z czym porównuje się dzisiejsze pomiary? Z widzimisię klimatologa?

Odpowiedz
avatar konto usunięte
1 5

@aletuciemno: Problem z globalnym ociepleniem polega na tym, że wiemy tylko, iż ono istnieje. Nie potrafimy natomiast dokładnie oszacować jak będzie wpływać na świat i jakie dokładnie zmiany zainicjuje, to wszystko jest tylko gdybaniem. Z tego co pamiętam, Wenecja miała być już kilkukrotnie zalana i zniszczona, a jakoś istnieje i ma się dobrze. Za to globalne ocieplenie stanowi doskonałe narzędzie psychologicznego terroru, pozwalające straszyć ludzi bajkami o tym jak połowa krajów zatonie, a drugą połowę zniszczą straszliwe kataklizmy. W zasadzie jakby na poważnie brać te wszystkie rewelacyjne doniesienia "naukowców" już powinno nas tu nie być albo powinniśmy być na skraju wymarcia. Za pomocą klimatycznego bata więc można bezkarnie ingerować w gospodarkę i prawa innych krajów, zbijając na tym gigantyczne pieniądze, podczas gdy najbardziej kopcące i emisyjne strefy świata są nie do ruszenia i robią co chcą.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 7 stycznia 2023 o 11:26

avatar ZONTAR
1 1

Główny problem jest w tym, że ludzie się fiksują na jedną rzecz i nie patrzą na to w szerszej perspektywie. Globalne ocieplenie istnieje i jest faktem, jest w dużej mierze spowodowane przez człowieka. Trudno określić jego skalę i progresję, szacunki to tylko kestrapolacja kilku lat. Można z pewnością stwierdzić, że redukcja emisji CO2 będzie miała jakiś wpływ na prędkość zmiany klimatu, ale to jedna z wielu rzeczy. Mało kto w ogóle zwraca uwagę na bilans zmian w atmosferze. W rzeczywistości gazów cieplarnianych przybyło dużo więcej i by było dużo ciepłej, ale przypadkiem też wzrosła nam emisja gazów chłodzących. Różne freony i inne gazy działają na odwrót, pozwalają na wypromieniowanie energii lub odbijają ją w górnych częściach atmosfery. W rzeczywistości gazy cieplarniane są odpowiedzialne za dwukrotnie większy przyrost energii, ale gazy chłodzące niwelują połowę z tego. To znaczy, że redukując emisję gazów chłodzących możemy doprowadzić do pogorszenia sytuacji, a zwiększając ich emisję obniżając emisję CO2 możemy nawet ochłodzić klimat. Były nawet projekty z tym związane, między innymi wykorzystania sodu czy innych związków, które powodują długotrwałe zawieszenie wody w górnych częściach atmosfery. Woda więzi ciepło i wypromieniowuje je we wszystkich kierunkach, w tym do góry i poza atmosferę. Ot, sztuczne chmury, które mogą być tworzone przez samoloty przy odpowiedniej mieszance paliwa i modyfikacji silników. Co jednak najważniejsze, zmiany klimatu mają jakieś tam znaczenie ekologiczne, coś wyginie, czegoś przybędzie, krajobraz się zmieni. Mają jednak dużo większe znaczenie ekonomiczne, mogą doprowadzić do migracji ludu, zniszczyć gospodarki krajów zbyt gorących i suchych, mogą poprawić sytuację krajów północnych. Mogą znacznie zmienić rozkład sił i trudności w funkcjonowaniu czy produkcji. Większość uwagi powinna więc dotyczyć przygotowania się na taką ewentualność i zadbania o to, abyśmy nie obudzili się z ręką w nocniku. Co więc robimy? Sami niszczymy ekonomie o spowalnianiu rozwój gospodarczy nakładając kolejne limity i głupie pomysły aby Zdzichu nie mógł ziemniaków na targ wozić jeśli nie kupi elektrycznego dostawczaka za 213 tysięcy. Liczy się bilans wpływu zmian klimatu na człowieka i powinniśmy obrać środki pozwalające jak najmniejszym kosztem zniwelować negatywne konsekwencje zmian klimatycznych zamiast porywać się z motyką na słońce. Jak stoisz na torach i nadjeżdża pociąg, to może i będziesz próbował go zatrzymać, ale stanie na torach licząc na cud jest głupotą. Każdy normalny zrobi krok w bok aby w razie czego nie zostać plackiem, a próby zatrzymania będą drugorzędne. Dlaczego więc stoimy na torach i krzyczymy, że należy zatrzymać pociag?

Odpowiedz
avatar ChiKenn
0 0

@ZONTAR: pytanie czy rzeczywiście próby zatrzymania tego pociągu są w przypadku zmian klimatycznych niemożliwe do wykonania? bo jeśli jednak są szanse, że możemy ten "pociąg" zatrzymać to dlaczego by nie spróbować?

Odpowiedz
avatar ArtemisEntreri
1 1

Z prostej przyczyny - te 'proby' spoczna na barkach dolnej warstwy spolecznej. Gorna obroni sie po prostu znacznymi aktywami. Wiec, aby BYC MOZE osiagnac jakiestam rezulaty dla kilku pokoleń wprzod, ludzie dzisiaj beda ponosic tego cene. A mowiac prawde, wszystko po to zeby warstwa najwyzsza byla jeszcze wyzej. Ideologia to tylko pretekst.

Odpowiedz
avatar ZONTAR
1 1

@ChiKenn: Sęk w tym, że nasze zasoby są ograniczone. Jeśli po prostu ograniczymy emisje do zera, to będziemy poświęcać większość wysiłku na przeżycie, obniżymy poziom życia i wrócimy do czasów, kiedy podróże były tylko dla najbogatszych, ludzie pracowali byle gdzie byle było blisko i gromadzili zasoby aby przetrwać zimę. Wstrzymamy podstęp, bo nie będzie już jak do niego dążyć. Wystarczy spojrzeć jak wszystko zmieniało się od rewolucji przemysłowej. Nagły wzrost możliwości produkcyjnych i perspektyw na początku był okupiony ogromnymi emisjami, ale z czasem robiliśmy to coraz sprawniej i lepiej. Naturalnie tworzymy nowsze technologie i zanieczyszczamy coraz mniej, ale robimy to dzięki istniejącej i brudniejszej technologii. Cały postęp technologiczny by znacznie spowolnił gdybyśmy skupili się na zatrzymaniu pociągu. I to wszystko po to, aby zmiany klimatyczne nie pogorszyły naszego poziomu życia i nie ograniczyły naszych zasobów. Praktycznie zawsze mechanizm działa podobnie. Jeśli coś jest dobre i opłacalne, to samo się rozprzestrzenia i trafia do powszechnego wykorzystania, a ludzie dążą do ulepszania i zdobycia rynku. Kiedy jednak sztucznie zmusimy ludzi do stosowania istniejącej i niezbyt dobrej opcji, to skupiamy się na powielaniu kiepskich rozwiązań i przestajemy dążyć do ich poprawy. Dlaczego wszyscy tak brną w elektryczne samochody? Co one dają? Nie są źródłem energii, ich produkcja wymaga dużych nakładów zasobów. Można snuć baśnie o recyklingu litu, ale on nie działa. Już teraz baterie są strasznie drogie, a recykling jeszcze podniesie tą cenę, praktycznie cały lit jest z wydobycia. I na co to wszystko, skoro praktycznie wszystko jest na węgiel? Bo elektrownia węglowa emituje mniej na kilometr przejechany takim samochodem niż samochód spalinowy? No tak, jeśli pominiemy koszta infrastruktury i wszystkie straty, to tak. Tylko z samochodu spalinowego energia nie ucieka z baku, a samochody elektryczne rozładowują po kilka procent baterii dziennie po prostu stojąc, w zimnych klimatach jeszcze gorzej. Każdy mało używany samochód to straty energii, których nikt nie liczy. Infrastruktura nie bierze się z powietrza. Budowa szybkich ładowarek i dostarczenie energii do domów kosztuje. Ludzie zupełnie pomijają to, że energetyka musi zapewnić energię w każdym domu adekwatną do szczytowego zużycia. Typowo w USA domy mają 24-48kW mocy przyłączeniowej, w Polsce jest trochę mniej. Ile jednak mamy typowego zużycia szczytowego? Typowo w okresie chłodzenia klimatyzacja może pociągnąć kilka kW, nawet dodając jakieś gotowanie czy prace domowe w szczycie zwykle użyjesz powiedzmy 4kW. Raz więcej, raz mniej, ale to się rozkłada na tysiące podłączonych do lokalnej siedzi nieruchomości. No ale możesz kupić sobie samochód elektryczny i mała ładowarka ciągnie 12kW. To znaczy, że szczytowe zużycie kiedy tylko ładujesz samochód będzie trzy razy większe od poprzedniego. Jeśli teraz większość ludzi przejdzie na elektryki, to cała sieć energetyczna do zasilania domów musi być rozbudowana zwiększając dostępną moc trzykrotnie. Fakt, do swojego domu masz już pociągnięte te 24kW, ale lokalna sieć niskiego napięcia liczy tylko te przeciętne 4kW na nieruchomość i trzeba ją rozbudować, a z nią trzeba rozbudować całą resztę infrastruktury. To jest bardzo droga i czasochłonna rzecz. Czy ktoś liczy jak duży byłby koszt czegoś takiego? No nie bardzo. Wszystkie wyliczenia dotyczące elektryków są w skali mikro. Tylko jeden użytkownik świata nie zmieni i dla niego nie trzeba budować infrastruktury. Zmiana w skali makro może zmienić emisje, ale jednocześnie będzie miała ogromny wpływ na wiele innych obszarów, które też musimy uwzględnić. Pisałem wiele razy w tym kontekście o ogniwach paliwowych, głównie DEFC. Ich wadą jest to, że mają niższą sprawność od zwykłej baterii. Ich zaletą jest to, że w niedużym zbiorniku na paliwa płynne mieści się tyle energii, ile w stadionie pełnym kontenerów z bateriami. I to się skaluje.

Odpowiedz
avatar ZONTAR
1 1

@ChiKenn: Mamy infrastrukturę na paliwa płynne. Gdy spadnie zużycie benzyny czy diesla, to zwolnią się zasoby na transport i dystrybucję czystego etanolu czy metanolu. Stacje paliw już mają zbiorniki E05 i E85 mieszając pozostałe E10 czy E15, więc zmiana E85 na E100 i dostrojenie mieszalników to żaden koszt. Możemy dzięki temu gromadzić ogromne ilości energii z nadwyżek produkcyjnych, chociażby w ciągu dnia z fotowoltaiki, a później normalnie wlać to do baku. Koszt takiej inwestycji to nawet nie jest 1% tego, co byśmy musieli zrobić dla powszechnej elektryfikacji. Trzeba tylko poczekać aż ta technologia się rozwinie. Niestety teraz jest w cieniu rozwiązań bateryjnych i większość władz brnie w tym kierunku. Jest też lepsze rozwiązanie, które osobiście bym uznał za złoty środek w obecnych czasach. Samochody REx (lub BEVx). To są po prostu samochody elektryczne, które mają niewielką baterię i agregat spalinowy. Agregat ma to do siebie, że pracuje na stałych obrotach i pod stałym obciążeniem. Nie musi być duży. Nawet jeżdżąc 5.7 HEMI zużywasz średnio skrawek jego mocy, nie potrzebujesz ciągłego dopływu 300kW. Nie potrzebujesz nawet 100kW, ludzie jeżdżą 120KM samochodami i nie trzymają gazu w podłodze cały czas. Wystarczy mały silniczek bez większości osprzętu typu zmiennych faz rozrządu, recyrkulacji spalin i innych ustrojstw, które są w silnikach tylko po to, aby miały szerszy zakres obrotów. Taki silniczek jest mały, lekki, ma większą sprawność, emituje dużo mniej. Można śmiało powiedzieć, że większości ludzi by wystarczyło 20-30 kilometrów zasięgu na baterii aby przez większość czasu śmigać tylko na niej. Codzienne dojazdy do pracy, odbieranie dzieci, zakupy. Po co nam więc te wielkie baterie? Otóż jadąc gdzieś w dłuższa wyprawę lub jak z jakiegoś powodu nie było kiedy doładować samochodu, chcesz mieć zasięg. Dlaczego nikt nie policzy, ile ludzie faktycznie jeżdżą i rzuci to na wykres? Policzmy ile samochód spędza poza domem na dystansach 10, 20, 30, 50 kilometrów, rozrysujmy sobie to. Jak myślisz, jak to będzie przeciętnie wyglądać? Obstawiam, że z 90% przejechanego dystansu zmieści się gdzieś w pierwszych 20-50km. Czyli jeśli do samochodu wstawimy baterię na 50km zasięgu zamiast 500km, to 90% przebiegu będzie robił elektrycznie. 90% przebiegu potrzebuje tylko 10% baterii, a pozostałe 90% baterii pakujemy do samochodów aby pokryć tylko 10% ich użytku. Czy to nie jest logiczne aby zachęcać do korzystania z samochodów elektrycznych z bateriami mniejszymi o 90% pozwalającymi po mieście śmigać jako elektryk, a w dłuższej trasie odpalać generator? Wtedy nie będzie potrzeby super szybkich ładowarek, szybkie ładowanie przy takiej baterii to już nie 120kW a 12kW, przeciętne gniazdko w domu wystarczy do podładowania tego przez noc nie 12kW, a 1-2kW. Taki samochód nagle staje się obciążeniem tak dużym jak czajnik elektryczny. Nie trzeba rozbudowywać infrastruktury, bo zapewne nie przekroczy to szczytowego zużycia energii w ciągu dnia, nie trzeba produkować 90% baterii, a i tak obskoczymy w ten sposób 90% przejechanych kilometrów. Więc? Zostało zabronione w wielu krajach, bo to nie jest eko! Bo ma być zielono i elektrycznie! Zamiast skupić się na problemach jakie możemy teraz rozwiązać całkiem skutecznie i stosunkowo tanio, to porywamy się z motyką na słońce próbując ustawowo doprowadzić do postępu technologicznego. Taka postępowa Kalifornia ustaliła, że samochody BEVx mają mieć nie więcej niż pół swojego zasięgu na agregacie i wymaga minimum 75 mil na baterii. O ile to drugie jeszcze jest ok, to to pierwsze mija się z celem. Masz 15km dojazdy do pracy i chcesz mieć przynajmniej z 500km zasięgu na tankowaniu jadąc w trasę? No to musisz mieć przynajmniej 250km zasięgu na baterii. Wielokrotnie więcej niż faktycznie potrzebujesz w codziennym użytku. I to w imię ekologii.

Odpowiedz
avatar ChiKenn
0 0

@ZONTAR: dzięki za rozbudowaną odpowiedź... generalnie mocno liczę, że pociąg uda się zatrzymać dzięki właśnie nowoczesnym technologiom, a nie cofaniu się w rozwoju - pytanie tylko czy zdążymy co do aut elektrycznych - być może to będzie tylko nowa gałąź, która wyewoluuje dalej w inne, jeszcze lepsze technologie czy pomysły o których piszesz... zobaczymy :) generalnie zgadzam się z tym, że na ten moment powinny powstawać auta elektryczne o zasięgu 50 km przeznaczone typowo do miasta... małe, z małymi bateriami, mogą mieć nawet i po 400 koni jak ktoś lubi, nadal nie będzie to wymagało takiej baterii jak 200 konne auto o zasięgu 500 km

Odpowiedz
avatar ZONTAR
2 2

@ChiKenn: Dokładnie. Powinniśmy stawiać na małe, lekkie i tanie miejskie wozidełka o zasięgu pozwalającym poruszać się po mieście na baterii i z range extenderem, który daje spokój ducha. Nie możemy uczyć ludzi, że samochodem elektrycznym nie musisz tankować aż dojedziesz do samego końca rezerwy. W spalinowym rezerwa daje jeszcze ze 100km jazdy i spokojnie na niej dojedziesz do stacji, a jakby w elektryku chcieć stosować tą samą zasadę, to byśmy marnowali sporo zasobów. Obstawiam, że Kalifornia właśnie tak rozumie BEVx i traktują range extender jako spalinową rezerwę. 50% zasięgu na baterii, 50% zasięgu na rezerwie spalinowej, ale to ma sens tylko i wyłącznie z małych wozidłach miejskich, które nie mają jeździć w dłuższe trasy. Samochody uniwersalne służące do jeżdżenia po mieście i dłuższych tras powinny być z tego uwolnione. Jest sobie taki F-150 Lightning, który niby jest fajny, niby w pełni elektryczny, a praktycznie jest kompletną pomyłką. Zasięg mu tragicznie spada jak tylko coś ciągnie czy ma na pace, zimą zagięg też leci w dół, właściwie nadaje się tylko jako samochód miejski o gabarycie ciężarówki. Ale gdyby nawet pomniejszyć mu tą baterię i wtrynić jakiegoś malutkiego diesla, to nagle jak najdzie kogoś ochota pociągnąć przyczepę 300km, nie będzie miał z tym problemu. Poradzi sobie nawet lepiej niż RAM 1500 z nowym dieslem V6, któremu brakuje pary ciągnąc przyczepę pod górkę. Problem w tym, że przeciętny człowiek nie ma ani pieniędzy, ani warunków na takie elektryczne zabawki. Jak więc zwiększyć pulę samochodów elektrycznych? Kierować je do ludzi bogatszych o większych zasobach. I dlatego elektryki mają po kilkaset koni, są naszpicowane elektroniką, mają być nowoczesne, szybkie i luksusowe, bo takich samochodów oczekują klienci, których na elektryka stać. A to nijak nie jest działanie na rzecz ekologii, to tylko marketing zasłaniający się nią.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 0

@ZONTAR: Jak napisałem, wykorzystywanie bata klimatycznego i straszenie globalnym ociepleniem ma przede wszystkim na celu zbicie jeszcze większej fortuny przez ludzi, którzy obecnie na takich rozwiązaniach zarabiają, a nie ratowanie planety. To bez znaczenia, że przy prądzie z elektrowni węglowych obecne elektryczne auta są bardziej emisyjne od benzynowych, to bez znaczenia, że produkcja baterii litowych jest toksyczna, a ich utylizacja problematyczna. To jest wszystko bez znaczenia. Liczy się tylko to byś kupił samochód z zieloną tablicą rejestracyjną i by odpowiednie osoby na tym zarobiły.

Odpowiedz
avatar ZONTAR
1 1

@Trokopotaka: Możemy tu "zwolenników" podzielić na dwie grupy. Jedni to pelikany, które łykają co popadnie i dają się naciągać na wszystko, co ma naklejoną łatkę eko. Drudzy o tym wiedzą i chętnie to wykorzystują. Do tych drugich nic nie mam, tak działa rynek. Co prawda potrafią kłamać człowiekowi w twarz, ale tak samo każdy producent będzie zachwalać swój niesamowity produkt każdą cechą, która by mogła zachęcić klienta. Natomiast te pelikany są problemem, a szczególnie pelikany siedzące u władzy, które bez jakiegokolwiek namysłu potrafią podejmować decyzje dotyczące życia normalnych ludzi tylko przez to, że dali się przekonać komuś z tej drugiej grupy. Jeśli ktoś mówiąc o ekologii od razu rzuca "wyprodukować milion samochodów elektrycznych" czy "wywalić 5 letnie PKB na przebudowę infrastruktury", to nie ma zielonego pojęcia o skali i szkodliwości tego, co sam proponuje. Tak ogromne zmiany muszą mieć porządne fundamenty, a zazwyczaj opierają się o domysłach i życzeniowym myśleniu.

Odpowiedz
avatar ChiKenn
0 0

@ZONTAR: są jeszcze zwolennicy ekologii, którzy jednak myślą, analizują sytuację i korzystają z rozwiązań, które mają sens i robią rzeczywistą różnicę :)

Odpowiedz
Udostępnij